Monday, March 05, 2007

Porwanie

Agencje podały że w Etiopii uprowadzono 11 francuskich i trzech brytyjskich turystów . Do zajścia doszło w okolicach kopalni soli w zapadlisku Afar, w okolicach granicy z Erytreą.

Granice Etiopii to przestrzeń niestabilna. Na terenach sąsiadujących z Sudanem, Somalią , Erytreą, ale także Kenią grasują zorganizowane bandy. Większość organizacji pozarządowych ale także agencji turystycznych są świadome zagrożenia.

ONZ czy Lekarze Bez Granic, obklejają samochody wielkimi naklejkami z przekreślonym karabinem z daleka informujące, że w tych pojazdach nie ma broni. Pacjęci klinik prowadzonych przez Lekarzy bez Granic ( nawet przedstawiciele władz czy wojska) obowiązuje zakaz wnoszenia broni na teren klinik.

Agencje turystyczne jednak rzadko informują o niebezpieczeństwie swoich klientów. I rzeczywiście już od wielu miesięcy sytuacja w Etiopii z perspektywy turystyki wydawała się stabilna. Nawet bomby, które wybuchły w 2006 roku w Addis Abebie podłożono na terenie mercado, czy w minibusach, a więc w miejscach rzadko odwiedzanych przez turystów.

Tym większy szok dla całej zagranicznej społeczności żyjącej w Etiopii. Szczególnie, że co najmniej dwójka z porwanych to nie turyści, ale mieszkający tam o ponad roku pracownicy ambasady brytyjskiej. Osoby doświadczone i z pewnością świadome sytuacji politycznej Etiopii.

(Poniżej ciekawostka: relacja Anglika porwanego w Etiopii przed trzydziestu laty.)

Friday, March 02, 2007

Etiopia kłóci się ze Starbucksem

W ostatnich tygodniach powalił mnie iscie afrykański wirus. Znów wracam do publikacji. Na rozgrzewkę spór pomiędzy Etiopią i siecią Starbucks. Oczywiscie o kawe.

Thursday, February 08, 2007

Kobiece wioski w Afryce

W jednym z ostatnich wydań Polityki (3/2007) polecam artykuł „Wioska samotnych kobiet”. Autorka Justyna Kucharska, opisuje w nim ugandyjską wioskę położoną 80 kilometrów od stołecznej Kampalii. W reportażu pisze m.in. „W Kakooge, otoczonej lasami równikowymi ugandyjskiej wiosce, pastor Kyeune prowadzi wspólnotę: zrzeszenie około sześćdziesięciu rodzin, które wychowują spokrewnione lub zupełnie obce dzieci.

Ciemność w domu pastora Kyeune rozprasza jedynie blade światło lampy naftowej. Na równiku zmierzch zapada zawsze o tej samej porze, około dziewiętnastej, i zawsze w ten sam sposób: ostre jeszcze przed chwilą światło słoneczne momentalnie zastępuje gęsty mrok. Zmierzch wyznacza koniec dnia mieszkańców Kakooge. Parafina jest zbyt droga, aby przesiadywać wieczorami przy świetle lampy. Elektryczność to luksus znany jedynie z opowieści tych, którzy spotkali się z nią w Kampali, odległej o 80 km stolicy kraju. Zmierzch wskazuje, kiedy ludzie powinni skryć się w domach i ustąpić miejsca duchom. Noc to czas czarowników i duchów, opętanych nocnych tancerzy; strach przed nimi jest wciąż żywy w podzielonej między katolików i protestantów wiosce.

Żona pastora Mirika nie przerywa ciszy wnosząc kawę i bezgłośnie przyklękając przed mężem, kiedy podaje mu kubek. To obowiązek kobiety – usługując lub witając mężczyznę przyklęknąć i pochylić głowę. Nie zabierać głosu w dyskusji z udziałem mężczyzn, a kiedy wypowiedzi nie da się uniknąć, kierować wzrok w nieokreślony punkt na podłodze. Kobiety w Kakooge rzadko patrzą rozmówcy w oczy. Mirika znika w ciemności pokoju, by nie przeszkadzać w rozmowie męża z jego gośćmi z Europy.

Pastor jest założycielem i przewodniczącym sierocińca w Kakooge, wiosce położonej w centralnej Ugandzie, perle Afryki, jak kraj ten nazwał Winston Churchill.

Określenie sierociniec może być mylące. Baganda, bo przedstawicielami tego plemienia są w większości mieszkańcy Kakooge, kultywują tradycję, która każe podjąć się rodzinie opieki nad sierotami – niezależnie od jej sytuacji i możliwości. Klęski głodu, będące jeszcze kilkadziesiąt lat temu tutaj codziennością, zamieszki i walki, wreszcie epidemia AIDS wystawiły zwyczaj pielęgnowania więzów rodzinnych na próbę. Wydaje się jednak, że tradycja wyszła z niej zwycięsko i – paradoksalnie – umocniona. Dramaty Baganda, zwłaszcza ich kobiet, skłoniły do poszukiwania oparcia w solidarności. Dzieło pastora to raczej wspólnota.
Mężczyzn zrzeszonych w sierocińcu jest zaledwie kilku. Większość stanowią kobiety wychowujące samotnie pięcioro, siedmioro, czasem czternaścioro dzieci. To wdowy, kobiety porzucone przez mężów i takie, które z własnej woli od nich odeszły. Uczą się sztuki samodzielnego życia.
– Mężczyzna ma prawo uciec z wioski w poszukiwaniu lepszego życia, nikt go za to nie potępi. Dla kobiety, strażniczki domowego ogniska, nie ma ucieczki od beznadziejności – komentuje sytuację MaryClaire Nyirenda, pracowniczka organizacji pozarządowej, która współpracowała z Kakooge. Po latach wypraktykowała, jaka pomoc służy najlepiej społecznościom takim jak ta. To przede wszystkim warsztaty dla kobiet: uczenie ich poczucia własnej wartości, niezależności, przedsiębiorczości i poszukiwania nowych rozwiązań. Tego, że nie muszą rezygnować ze swojego życia.
(...)
– Większość tu zajmuje się rolnictwem, a do dyspozycji mają jedynie motyki. Samotne kobiety, zwłaszcza starsze, nie są w stanie wyprodukować siłą własnych rąk więcej, niż zjada ich kilkanaścioro dzieci. Gdyby wioska miała traktor, kobiety mogłyby produkować jeszcze więcej i sprzedawać – opowiada pastor.
Mieszkańcy osady w większości jedzą jedynie to, co sami wyhodują: maniok, zielone banany, orzeszki ziemne. Nie mają żadnych dochodów.
– Ten dom zbudował mąż, kiedy jeszcze był zdrowy. Z gliny. Od kiedy mąż zachorował, nie ma komu naprawić i powiększyć chaty – tłumaczy Agnes, wskazując na malutką, mieszczącą jedno pomieszczenie chatkę. Tak jak dom wielu mieszkańców Kakooge, została zbudowana z wyrabianych na miejscu cegieł z suszonej gliny. Mąż Agnes z powodu choroby serca nie jest w stanie pomagać jej w pracy. Ona sama wychowuje sześcioro dzieci – głównie swoje wnuki.
Edukacja i niektóre świadczenia medyczne są w Ugandzie płatne. Rząd prowadzi co prawda program powszechnego (w domyśle darmowego) szkolnictwa, ale dotyczy on jedynie szkół podstawowych. I jak często się okazuje, nie rozwiązuje problemu wszystkich szkolnych opłat. Szesnastoletnia Daisy Nakassunja nie ukrywa łez, kiedy opowiada, że prawdopodobnie nie będzie mogła w następnym roku chodzić do szkoły, bo tym razem nie udało jej się zgromadzić sumy potrzebnej na czesne i inne opłaty. Tak jak większość dzieci i nastolatków z Kakooge musiała zdobyć pieniądze sama, zbierając drewno opałowe. To praca dzieci: spędzają całe dnie w lesie, doskonalą techniki ścinania gałęzi i opalania ich, a potem sprzedają za grosze. Dla wielu to jedyny sposób na zdobycie środków nie tylko na szkołę, ale także na jedzenie. Pieniądze, których Daisy nie ma, potrzebne na roczne czesne, podręczniki i mundurek, to 15 tys. szylingów, równowartość niecałych 30 zł.
(...)

Chatka za wsią należy zapewne do którejś z osób zgromadzonych na podwórku. Jednej z kilkudziesięciu kobiet lub jednego z dwóch mężczyzn, którzy, siedząc na wyplatanych z włókien bananowych matach, tworzą krąg przed wejściem do domu. Spotykają się w tym kręgu regularnie, żeby dyskutować o problemach, wymieniać informacje, podsuwać pomysły. Ktoś słyszał o organizacji, w której można za darmo spotkać się z lekarzem. Skorzysta Harriet, która szuka pomocy dla syna, upośledzonego po ciężkiej malarii mózgowej. Podobno można uzyskać stypendia dla uczących się dzieci, to spore zaskoczenie dla wielu zgromadzonych. Któraś z kobiet była na kursie rękodzieła, pokaże innym, czego się nauczyła.
Bo rękodzieło to nowa nadzieja kobiet z Kakooge. Doskonalą techniki wyplatania mat i naczyń z włókien bananowych, farbowania ich naturalnymi barwnikami. W Kampali i w pobliżu parków narodowych takie produkty to atrakcja dla turystów, ale w Kakooge zagraniczni goście pojawiają się rzadko. Ktoś obiecał znaleźć pośredników, którzy sprzedawaliby towary w stolicy.
(...)
”.

Podobnych wsi połączonych ideą samopomocy jest w całej Afryce wiele. Zamieszkane zwykle przez kobiety trudniące się rolnictwem i rękodziełem są równocześnie przykładem problemów wynikających z niskie statusu kobiet w Afryce i świadectwem pewnej nadziei, prób wyrwania się z zaklętego kręgu biedy skazującej na głód, żebractwo, czy w skrajnych przypadkach prostytucję.

Reportaż przypomniał mi o podobnej wsi w północnej Etiopii, w pobliżu miasta Gondar, w której oprócz blaszanej synagogi, pamiątki po etiopskich żydach uratowanych przez Izrael w czasie wielkiego głodu w latach osiemdziesiątych XX w. działa niewielki zakład.

Kilkadziesiąt zatrudnionych w nim kobiet zajmuje się rolnictwem, produkcją ceramiki, tkanin i koszulek z popularnymi nadrukami. W zakładzie zarządzanym przez emerytowanego nauczyciela języka angielskiego każda z nich może mieszkać przez kilka lat, w trakcie których ma szanse zarobić na utrzymanie dzieci (i dzięki temu często odebrać je rodzinie ojca) i poznać techniki pracy, które pozwolą jej później zarobić na własne utrzymanie....

Wednesday, February 07, 2007

Sport i dzieci

Dawno nic nie wklejałem - trochę z braku czasu, trochę z braku pomysłów na szybkie notki. Postanowiłem więc podkrasć materiał z GW o inicjatywie Unicefu bardzo podobnej do tego co robi w Etiopii kanadyjska Right to Play. Tak tytułem powrotu do tematyki afrykańskiej.

Sunday, January 28, 2007

Radio Bis w Etiopii

Rośnie mi konkurencja. Do Etiopii wyrusza dziennikarz Radia Bis Tomasz Michniewicz. „Przez 21 dni będę więc podróżował z plecakiem, ale bez namiotu, z gotówką, ale bez karty kredytowej” – pisze – „Objadę „cywilizowaną” północ, gdzie odwiedzę kościoły wykute w skałach Lalibeli i będę pływał w papirusowych łodziach po jeziorze Tana. Pojadę na wschód, do muzułmańskiego Hareru i na południe, na sawanny i pustynie bez prądu i śladów cywilizacji. Dotrę do groźnych wojowników z plemienia Mursi i malowniczych terenów należących do Hamerów”. (wytluszczenia moje).

Jestem bardzo ciekaw jego refleksji. Zwłaszcza że będą to refleksje osoby dla której heroizmem jest wyprawa bez karty kredytowej.

Friday, January 26, 2007

Timkat

Chrzciny Jezusa czyli Timkat

Dzięsięc dni temu etiopscy chrześcijanie zaczęli obchody jednego ze swoich największych świąt. Już w czwartek po południu Addis Ababa zamarła. Wszystkie większe ulice zostały zamknięte.

Tłumy owiniętych w tradycyjne białe chusty (gabi) mieszkańców miasta pieszo wspinały się na zbocza w stronę Jan Meda największego parku, boiska a może po prostu ogrodzonego i w miarę czystego kawałka trawy w Addis. Tam rozpoczęły się obchody święta Timkat, które trwało aż do niedzieli.

Zgodnie z wierzeniami etiopskiego kościoła ortodoksyjnego chrzciny Chrystusa miały odbyć się 19 stycznia. Na pamiątkę tego wydarzenia Etiopczycy urządzają kolorowe procesje. Idący ulicami miasta młodzi ludzie śpiewają i wymachują patykami, a towarzyszący im starcy rytmicznie podrygują wyskakując przed dobrze uformowany szereg.

Nie ma nic gorszego niż znaleźć się w tych dniach na drodze. W ciągu dnia grozi to kilkoma wymuszonymi przez procesje postojami. Wieczorem jednak na drogach pojawiają się swoiste żywe barykady. Młodzi chłopcy którzy w ciągu dnia z takim zaangażowaniem oddawali się chrześcijańskiemu świętu śpiewając i rytmicznie wymachując kijami wieczorem tych samych drewnianych kijów zaczynają do znacznie bardziej merkantylnych celów.

Ustawiają się szpalerem na drodze i próbują od przejeżdżających kierowców wyłudzać pieniądze. W sobotni wieczór na drodze z Bahir Dar do Gondaru można było spotkać kilkanaście takich żywych blokad. Na lokalnych kierowcach nie robiły one żadnego wrażenia. Rozpędzone ciężarówki Iveco z głośnym klaksonem taranowały nagle rozpierzchający się tłum małolatów.

Mniej wprawni kierowcy zwalniali a na to tylko czekała podekscytowana gromada. Dzieci w wieku od 8 do 17 lat ścisłą obręczą oplatały samochód, jeśli nie dostali pieniędzy zaczynali okładać pojazd kijami.Wysiłkom młodzieży ze spokojem przyglądali się starsi mieszkańcy wiosek.

Prawdopodobnie gdyby kierowca pojazdu był starszym Etiopczykiem żaden z tych chłopców nie odważyłby się zaatakować samochodu taka jest bowiem siła tradycji i szacunek do wieku. Młody kierowca, a także białe pasażerki rozbudzały tylko emocje i tak już podekscytowanych młodych ludzi i tylko drobne birry uchroniły nas od linczu.

(autorka wpisu: Joanna Wis)

Wednesday, January 24, 2007

Smutny dzień

Smutny to dzień. Jeśli wielkość człowieka można mierzyć miarą zaskoczenia po jego Odejściu... Doprawdy trudno uwierzyć, że nie przeczytamy już kolejnego reportażu, czy eseju... Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś wreszcie pokusi się o stworzenie biografii Autora "Cesarza". Choć czytając "Podróże z Herodotem" trudno nie mieć wrażenia, że o swoim życiu Ryszard Kapuściński napisał wszystko co ważne.